Przemierzając
samotnie las Mistleen, Esther miała sporo czasu na przemyślenia. Udało jej się wypunktować
już co najmniej kilkanaście argumentów, którymi upewniała się, że dobrze
zrobiła, nie godząc się na współpracę z Caspianem. Niektóre liczyła nawet podwójnie,
uznając je za wyjątkowo istotne. Mimo to ciekawska natura co rusz podsyłała jej
scenariusze, w których ich tajny duet odkrywał przełomowe wskazówki, a wymiana
informacji przyśpiesza, ba, jest główną przyczyną zidentyfikowania Wybawcy.
Układ był przecież naprawdę dobry — ona współpracuje bezpośrednio z
kronikarzami, a jej współlokatorka i przyjaciółka jednocześnie jest członkiem
Rady. On z kolei to syn Alfy przeciwnego Żywiołu. Wszystko brzmi obiecująco,
gdyby tylko mogła mu zaufać. Właśnie, gdyby tylko.
Pogrążona
w myślach, prawie przestała pilnować drogi. Dopiero gdy omal nie przewróciła
się o wystający korzeń drzewa, zorientowała się, że już dawno powinna skręcić w
lewo, o ile chce dotrzeć do Sahimy jeszcze dziś.
Wciąż
męczyła ją myśl, czy powinna powiedzieć o wszystkim Ruby, skoro temat jest już
zakończony. Odkąd jej desperackie i nieprzemyślane próby zatajenia prawdy
zaczęły wpływać na decyzje Rady i wystawiać jej przyjaciółkę na
niebezpieczeństwo, sprawa przestała dotyczyć już tylko Esther. Tą szczerą
rozmową na pewno nie zapunktuje u Ruby jako osoba rozsądna i godna zaufania,
ale może wreszcie będzie mieć czyste sumienie. Jednak pewnie i tak dziś z nią
nie porozmawia. O ile nigdy nie podejrzewałaby przyjaciółki o sentymentalność,
tak w kwestii śmierci Ethana ciemnowłosa stawała się inną osobą.
Uniosła
rękę do góry, odchylając nisko zwisającą gałąź. Jednak szelest liści, który
wywołała nie dobiegł znad jej głowy, ale zza placów. Opuściła wolno dłoń. Przed
oczami pojawiła jej się lista małych, niegroźnych zwierzątek zamieszkujących te
leśne tereny. Podświadomie winiąc za hałas jeża lub mysz, odwróciła się powoli.
Nie myliła się. Szelest rzeczywiście wywołało zwierzę. A dokładniej wilk. Gdy
tylko zobaczyła jego wielkie cielsko, zmarszczony pysk ukazujący pełne
uzębienie i wzrok wbity prosto w nią, zerwała się do biegu. Wymijając gęsto
rosnące drzewa i przeskakując konary, słyszała jego kroki tuż za plecami.
Zaczęła na oślep rzucać za siebie wodne pociski, by choć trochę spowolnić
zwierzę. Kilka razy udało jej się trafić, jednak nie zwalniała tempa.
Wiedziała, że wilk zawsze ma przewagę na swoim terytorium.
Drzewa,
od których odpychała się w tej szaleńczej ucieczce, rosły coraz dalej od
siebie. Na podłożu było mniej konarów. Jednak ograniczenie ilości przeszkód pod
nogami wcale nie cieszyło Esther. Wiedziała, że nie tylko jej biegło się teraz
lepiej. Bała się, że wilk, mając teraz miejsce do wzięcia rozbiegu, może
poderwać się do skoku albo co najmniej maksymalnie rozpędzić. Nim zdążyła
wymyślić plan na tą okoliczność, nagły, głośny ryk zupełnie ją sparaliżował. W
oddali przed sobą zobaczyła sylwetkę drugiego wilka. Nie marnując czasu, ruszył
w jej stronę jak strzała. Esther, widząc zbliżające się zagrożenie, w pierwszym
odruchu odwróciła się, by przed nim uciekać. Jednak myśl, że nie uwolniła się
od poprzedniego zwierzęcia, uderzyła w nią otrzeźwiająco. Była w pułapce.
Miotając się w obie strony, słyszała jak rozpędzone łapy niszczą wszystko na
swojej drodze. Odwróciła się w lewo i desperacko zerwała się do biegu w tamtą
stronę, nie czekając aż obie bestie rzucą się na nią z przodu i tyłu. Jednak
nim zdążyła zrobić parę kroków, oba wilki znalazły się w wystarczającej
odległości do ataku. Pierwszy z nich odbił się od podłoża, chcąc swój długi
skok zakończyć z pazurami wbitymi w plecy dziewczyny.
I
bez wątpienia by mu się to udało, gdyby nie wymierzona wprost w niego
błyskawica, odrzucająca go kilkanaście metrów dalej. To samo spotkało
równocześnie drugiego wilka. Trzeci błysk pojawił się między nimi i przemienił
w postać mężczyzny. Ciemnowłosy stał z rękoma rozstawionymi po bokach i zerkał
na oba swoje cele, gotów ponowić uderzenie. Zwierzęta szybko wstały na nogi i
otrzepawszy się, z jeszcze większą wściekłością ruszyły przed siebie. W
odpowiedzi natychmiast otrzymały kolejne błyskawice, które odczuły dotkliwiej
niż ostatnio, bo aż zaskomlały z bólu. Do trzeciego ataku nie przystąpiły.
Wbiły ślepia w Caspiana i warcząc zasygnalizowały, że to jeszcze nie koniec, a
twarz tego, kto pokrzyżował im plany, zapamiętają na długo. Zawróciły
niechętnie, pełne gniewu i nienawiści.
Mężczyzna
opuścił ręce dopiero, gdy miał pewność, że wilki odeszły na dobre. Potem
odwrócił się w stronę Esther. Dziewczyna stała kilkanaście metrów dalej i ciężko
dysząc, opierała się o pień drzewa. Devon z każdym kolejnym krokiem widział, że
jego pojawienie się wywołuje w niej bardzo mieszane uczucia. Na jej twarzy
przeplatała się złość, wdzięczność i strach, a ciało wciąż drżało. Stojąc
naprzeciw blondynki uniósł lekko dłoń i zaczął demonstracyjnie wyliczać coś na
palcach.
—
Który to już raz cię ratuję? — Podniósł głowę w zamyśleniu. — Po dziesiątym przestałem
już liczyć.
—
Nie prosiłam się, jasne? Ani teraz, ani wcześniej — odparła z wyrzutem i
ruszyła przed siebie, odpychając mężczyznę na bok.
—
Gdyby nie ja, rozszarpałyby cię na strzępy — zaznaczył, idąc wolno za Esther.
Dziewczyna nic na to nie odpowiedziała, ale Caspian nawet widząc tylko jej
plecy wiedział, że przewróciła oczami. — Powiedz lepiej, Kapturku, co robisz
zupełnie sama w lesie? Oczywiście oprócz uciekania przed wilkiem.
—
Miałeś trzymać się ode mnie z daleka, zapomniałeś? — spytała, odwracając się w
jego stronę i unosząc dziarsko głowę.
—
Naturalnie mogę cię zostawić teraz samą, jak sobie życzysz. Przecież tak
odważny Kapturek jak ty na pewno pamięta drogę do babci i niestraszne mu żadne
wilki. — Devon obdarzył Esther szerokim uśmiechem, po czym wyminął ją.
Swan
ani drgnęła, jedynie zerknęła oczami na boki. Nie znała tych terenów, a
uciekając na oślep nie pamiętała, gdzie skręcała. Niechętnie dopuszczała do
siebie tą myśl, ale chyba znów była skazana na współpracę z mężczyzną. O ile
potrafiłaby przełknąć fakt, że się zgubiła, to perspektywa zostania tu samą
wśród rozwścieczonych wilków była przerażająca. Nabrała powietrza.
—
Dobra, niech będzie. Ale mam kilka pytań, na które musisz mi odpowiedzieć —
zaznaczyła, doganiając go.
—
Łaskawie pozwalasz sobie pomóc i jeszcze stawiasz warunki? — Spojrzał na nią z
niedowierzaniem.
—
Pytanie numer jeden — odparła twardo. Caspian zaśmiał się cicho i pokręcił
głową. — Skąd się tu wziąłeś? Mam uwierzyć, że zupełnie przypadkiem byłeś w
okolicy i postanowiłeś pobawić się w bohatera?
—
Śledziłem cię — powiedział wprost, czym lekko zszokował dziewczynę. Co prawda
spodziewała się takiej odpowiedzi, ale sądziła, że będzie ją musiała z niego
wyciągać. — Miałem ci coś ważnego do przekazania i czekałem aż będzie okazja. Dopiero w lesie
byłaś sama.
—
Mówiłam ci, że mnie to nie interesuje i nie będę z tobą współpracować.
—
Teraz będziesz musiała — stwierdził, jednocześnie dając sygnał do skrętu.
—
Słucham? — spytała, nie kryjąc oburzenia.
—
Ojciec miał sen. — Na te słowa Esther zamarła. Szybko jednak ukryła zaskoczenie
i z uwagą czekała na dalsze słowa. — Wiem, jak to brzmi. Kogo obchodzą głupie
sny, prawda?
Mnie, odparła
w myślach, ostatnimi czasy nawet bardzo.
—
Ale ten był jakiś inny, tak przynajmniej twierdzi ojciec. Śniło mu się, że
zabił Wybawcę.
—
Jak to? Widział go, wie kim jest? — wtrąciła natychmiast dziewczyna, nie mogąc
uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
—
Nie, nic. Nie widział twarzy, płci, żadnych szczegółów. Po prostu obudził się z
silnym przeświadczeniem, że to zrobił. A potem zaczęła się jazda… — zamilkł na
chwilę, znów skręcając. Esther bezwiednie podążyła za nim, skupiając się
wyłącznie na rozmowie. — Mówi, że musi koniecznie spełnić ten sen. On chce
wprowadzić zmiany w Kodeksie, Esther.
—
Przecież tak się nie da. On obowiązuje wszystkie Żywioły, nie można tak po
prostu coś sobie wymazać czy dopisać — powiedziała, jakby tłumaczyła jakąś
oczywistość dziecku. — Zresztą po co coś zmieniać?
—
Tego mi nie powiedział. Ale wierz mi, jak on się uprze… — westchnął. Esther
mimowolnie się uśmiechnęła, wiedząc już po kim Caspian odziedziczył swoją
irytującą nieustępliwość. — Zasady Kodeksu mają wielką moc. Wyobraź sobie, co
by się stało, gdyby ktoś przy nich majstrował.
—
A co ma Kodeks do tego snu?
—
Chcesz znaleźć i zabić Wybawcę, a jednocześnie możesz wprowadzić rozkaz, który
muszą wykonać wszystkie Klany. Czy to daje ci jakieś możliwości? — spytał, choć
odpowiedź nasuwała się sama.
—
Nikt nie może zmieniać Kodeksu — przypomniała ponownie, choć teraz sama
zaczynała mieć wątpliwości.
—
I właśnie to musimy ustalić, Kapturku.
Szli
jakiś czas w milczeniu, porządkując w głowie te informacje. O ile współpraca z
wrogiem była bardzo ryzykowna i sprzeczna z wszelkimi zasadami, z każdym
kolejnym spotkaniem wydawała się konieczna. Esther nie mogła zaprzeczyć, że
ciągła ochrona i pomoc jaką otrzymuje od Caspiana, coraz bardziej przekonywała
ją o jego dobrych intencjach. Od początku wręcz zasypuje ją ostrzeżeniami i
zdradza plany swojego ojca, choć ona nie zrewanżowała mu się za to ani razu.
Była też świadoma swojej przewagi nad nim — on przecież zupełnie nie wie o
proroczym wymiarze snu swojego ojca, ani że każda Alfa dostała w nocy
wskazówki. Była więc kilka kroków do przodu i mogła mieć kontrolę nad
wszystkim.
—
Zgadzam się na współpracę — oznajmiła w końcu. Mężczyzna zatrzymał się na te
słowa i spojrzał na nią z wdzięcznością. — Ale ustalmy jedno. Nigdy więcej nie pojawiasz
się w moim mieszkaniu. — Devon przytaknął z uśmiechem. — Co robimy?
—
Ja spróbuję podpytać ojca o szczegóły. Ty masz dostęp do biblioteki w Targes,
no i znasz się z kronikarzami. Dowiedz się więcej o wprowadzaniu zmian w
Kodeksie.
Na
te słowa Esther skrzywiła się lekko. Już zasłynęła tam swoimi dziwnymi i
podejrzanymi pytaniami. Postanowiła więc, że lepiej jak poszuka informacji po
ciuchu na własną rękę, tym bardziej, że ten temat naprawdę ją zaciekawił.
—
Jak będziemy się kontaktować? — zapytała.
Caspian
zmarszczył brwi w zamyśleniu.
—
Najlepszy byłby SMS, potem spotkalibyśmy się w konkretnym miejscu —
zaproponował, wyciągając telefon z tylnej kieszeni.
—
Nie wiem, czy wymiana numerów to dobry pomysł. Mogą namierzyć, że piszesz z
Harcory.
—
Naprawdę każdy z twoich kontaktów jest sprawdzany i kontrolowany? Musisz mieć
strasznie nudnych znajomych — zaśmiał się. — Dyktuj — polecił, skupiając wzrok
na ekranie komórki.
Dziewczyna
przewróciła oczami. Może rzeczywiście trochę przesadza. Jeśli ta metoda porozumiewania
się nie sprawdzi, wymyślą przecież coś innego. Zdecydowała się więc podać swój
numer.
—
E-s-t-h-e-r S-w-a-n — literował na głos,
wpisując nazwę nowego kontaktu.
—
Zwariowałeś! — krzyknęła natychmiast blondynka, niemalże wyszarpując mu telefon
z ręki. Devon wybuchnął śmiechem. — Wymyśl jakieś inne imię.
—
Wyluzuj, przecież żartowałem. Kłopot w tym, że mam tyle numerów do dziewczyn,
że pewnie wszystkie imiona jakie podasz są już w użyciu. A muszę cię jakoś
rozróżnić… — zamyślił się. Nagle uniósł głowę cały rozpromieniony. — Będziesz
Kapturkiem.
—
Nie czas na żarty. — Pokręciła głową z politowaniem.
—
Zapisane, reklamacji nie przyjmuję — oznajmił, chowając komórkę z powrotem do
kieszeni. — Teraz ty.
Esther
wklepała podyktowane cyfry i zawiesiła się nad polem z nazwą. Nowy, męski
kontakt w telefonie nie uszedłby uwagi Ruby. Żadna nowa znajomość nie była w
stanie ukryć się przed jej przyjaciółką, a tworzenie życiorysu wyimaginowanego
faceta szybko zdemaskowałoby kłamstwo. Bezpieczniejszy byłby więc numer do
jakiejś koleżanki.
—
Amanda — oznajmiła i wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu. Widziała jak mina
Caspiana momentalnie zrzedła. Tym bardziej ucieszyła się ze swojego wyboru.
—
No weź, czemu akurat babskie? I to jeszcze takie… — jęknął, wyciągając rękę po
komórkę dziewczyny. Jednak Esther szybko schowała telefon za plecami.
—
Zapisane, reklamacji nie przyjmuję — przedrzeźniła go, po czym uniosła dłoń i
mrużąc powieki, wskazała na niego palcem wskazującym. — To za Kapturka.
Devon
zaśmiał się cicho. Stojąc tak naprzeciw siebie, w samym środku lasu i
wymieniając się numerami telefonu, Esther uświadomiła sobie, że zupełnie
inaczej wyobrażała sobie syna najbardziej bezwzględnego Alfy. Historie jakie o
nim słyszała przedstawiały go jako wierną kopię tego brutala. Rzeczywistość
okazała się jednak całkiem inna. Zastanawiała się, jakie jeszcze niespodzianki
o sobie skrywa ten mężczyzna.
—
Teraz idź cały czas prosto, a trafisz do Sahimy — oznajmił Caspian po jakimś
czasie przedzierania się po lesie. Zatrzymał się, dając do zrozumienia, że w
tym miejscu się rozstają.
—
Skąd pomysł, że akurat do niej chciałam dotrzeć? — spytała, unosząc brew.
—
Wszystkie porządne Kapturki odwiedzają babcie. Przeznaczenia nie oszukasz —
odparł, cofając się powoli.
—
Amanda! — zawołała Esther, jednak na to imię mężczyzna odwrócił się do niej
plecami. — Dziękuję.
Nie
usłyszała od niego już żadnej odpowiedzi. Zniknął za drzewami, zostawiając ją
samą. Blondynka odetchnęła głęboko i ruszyła w stronę Wyroczni. Po paru
minutach upewniła się, że i tym razem Caspian jej nie oszukał. Przed jej oczami
pojawiła się znana, stara chata. Podeszła do niej i zapukała do drzwi.
—
Otwarte! — odezwał się skrzypliwy, kobiecy głos ze środka domu. Esther powoli
przechyliła klamkę i wychyliła głowę zza drzwi. — Śmiało, śmiało.
—
Dzień dobry, pani Sahimo — przywitała się uprzejmie dziewczyna, gdy tylko stanęła
na wprost właścicielki domu. — Przyszłam odebrać drias. Czy jest już gotowy?
—
Ostrożnie z pytaniami w moim towarzystwie, złotko — zaśmiała się chrypliwie
staruszka. — Chociaż ty już podobno swoje wykorzystałaś.
Swan
zamarła. Czyli już wiedziała o jej kłamstwie… Zdała sobie sprawę, że jest
spalona u Wyroczni. Nie doceniała jej. Ale co powinna teraz powiedzieć?
Przepraszać, wyjaśniać, a może błagać, by nie rozpowiedziała tego dalej?
—
Spokojnie, dziecko. Każdy ma prawo kłamać. Tylko czy dla niektórych naprawdę
warto? — odparła, drepcząc do drugiego pomieszczenia i znikając Esther z oczu. —
Twojej tajemnicy nie zdradzę, póki ktoś mnie o nią nie zapyta. A już twoja w
tym głowa, by nikogo te sprawy nie interesowały — dodała, wciąż szukając czegoś
w drugim pokoju. Jej głos był przez to nieco stłumiony. Dziewczyna z każdym
kolejnym słowem była coraz pewniejsza, że Wyrocznia wie o wszystkich jej
powiązaniach z Caspianem. — Tu jesteś!
Po
chwili skierowała się z powrotem do Esther, ściskając w dłoni buteleczkę z
płynem o jaskrawo błękitnym kolorze. Podała ją blondynce.
—
Wiem, co robię, pani Sahimo — zapewniła. — Czuję, że mam szansę odkryć coś
niezwykłego.
—
Niezwykłe odkrycia trafiają się niezwykłym ludziom — oznajmiła spokojnie
staruszka. — Ale wymagają też niezwykłych ofiar.
—
Sprawa jest tego warta — stwierdziła Esther, jednak brzmiało to jakby chciała
bardziej siebie o tym przekonać niż Wyrocznię. — Dzięki nowym wskazówkom
będziemy jeszcze bliżej znalezienia Wybawcy.
—
Pamiętaj, Esther, że sny mają wielką moc — zaznaczyła staruszka. Swan doskonale
zdawała sobie z tego sprawę, zwłaszcza, że dopiero co się dowiedziała, do czego
potrafił zmotywować Alfę Energii jego sen. Nawet jeśli nie wiedział, jak realna
mogła okazać się ta wizja.
—
Czas na mnie — powiedziała blondynka, pochodząc do drzwi. — Dziękuję za drias.
I za dyskrecję.
W
tym samym czasie, wiele kilometrów dalej, Ruby Alvarez analizowała dokładnie
znalezione informacje o naszyjniku. Zdążyła już przeczytać je kilkakrotnie. Za
każdym razem coraz bardziej upewniała się, że śmierć jej narzeczonego mogła nie
być jedynie nieszczęśliwym wypadkiem. Branie udziału w walce zawsze wiąże się z
dużym ryzykiem, jednak ta strata nie musiała być przypadkowa. Nie dawało jej
spokoju, czym Ethan zasłużył sobie na taki los. Bitwę wywołał Klan Energii, niedługo
po tym, jak Woda i Ogień zawarły sojusz. Musiał więc komuś bardzo podpaść. Tylko
komu i za co? To przecież najspokojniejszy i najbardziej ugodowy człowiek
jakiego znała. Myśl, że mógł mieć śmiertelnego wroga, była nieprawdopodobna.
Ruby zamyśliła się. Jeśli nie zabiła go czyjaś nienawiść, to zostają
informacje. Sekrety i poufne dane bywają tutaj dobrą kartą przetargową.
Postanowiła zbadać ten trop. Do tego niezbędne były wszelkie notatniki i
zapiski, które sporządzał jej narzeczony. Jako członek Rady posiadał ich wiele.
Jednak tuż po tej tragedii Ruby spaliła wszystkie jego rzeczy, bo ich widok
tylko potęgował ból.
Ciemnowłosa
odetchnęła głęboko. Czas znów zmierzyć się z przeszłością. Jest to winna
Ethanowi. Uniosła zaciśnięte pięści na wysokość swoich ramion. Czuła, jak żar
napływa do jej palców. Temperatura wciąż rosła, aż pojawiły się pierwsze iskry.
Zaczęła bardzo powoli otwierać dłonie, wewnątrz których błysnęły płomienie. Ogień
wciąż się rozrastał, a dziewczyna patrzyła na niego w skupieniu, mając nad nim
pełną kontrolę. Dysponując już w dłoniach wystarczającą ilością mocy, zaczęła
odtwarzać spalone przedmioty. Dar panowania nad żywiołem umożliwiał jej odradzanie
tego, co obróciło się w popiół. Rzadko jednak korzystała z tej umiejętności, bo
pochłaniała ona ogromną ilość energii. Dlatego też nie każdy Strażnik Ognia ją
opanował. Czuła, jak słabnie z każdą sekundą, ale nie mogła teraz się wycofać. Patrzyła,
jak płomienie cofają się z zeszytów i dokumentów Ethana. Zjawisko to
przypominało palenie się przedmiotu, jednak oglądane od tyłu. Zaczęło jej się
kręcić w głowie, a obraz przed oczami stawał się zamglony. Zostało już
niewiele.
Koniec.
Gwałtownie zacisnęła pięści, zamykając w nich cały ogień. Opadła bezwładnie na
łóżko, oddychając szybko. Nie miała siły się podnieść, więc jedynie przesunęła
ręką wokół siebie. Czując pod palcami szelest papieru, odetchnęła z ulgą.
Udało się, stwierdziła
w myślach.
Nie
przypuszczała, że tak zakończy się ten dzień. Ale zwłaszcza dziś była pewna, że
musi odkryć prawdę. Jeżeli cokolwiek miało wpływ na śmierć Ethana, ona to
znajdzie. Gdy okaże się, że był to jedynie nieszczęśliwy przypadek, pogodzi się
z tym. Ale jeśli nie… zemsta nie zna litości.
Przepraszam,
że rozdział pojawia się tak późno. Myślałam, że uda mi się pisać podczas
remontu, ale myliłam się. Laptop razem z resztą rzeczy trafił na strych i tam
przeczekał prawie 4-tygodniowy generalny remont. Na szczęście na sierpień nie
mam planów, więc kolejny rozdział pojawi się dużo szybciej :)
A Wam jak mijają wakacje?
Pozdrawiam!